
Późną jesienią zeszłego roku - to był koniec października, podjęliśmy się dość karkołomnego przedsięwzięcia - ratowania pszczół. Pewnego dnia przez przypadek spotkałem pszczelarza, który opowiedział mi swoją dość smutną historię. A mianowicie podczas pracy w pasiece usytuowanej na skraju lasu dostał udaru mózgu. Życie uratowała mu przypadkowa kobieta chodząca po lesie, która wezwała pogotowie. Niestety mężczyzna już nie doszedł do pełnej sprawności. Gdy go spotkałem to proste czynności jak chodzenie sprawiały mu duży problem. Nie było już mowy o zajmowaniu się pszczołami.
Od słowa do słowa zaproponował mi sprzedaż pustych uli na wiosnę nie wierząc, że pszczoły niezaopiekowanie do tej pory (listopad) będą w stanie przeżyć zimę. Jednak podjąłem ryzyko i postanowiłem spróbować je ratować. Na drugi dzień byłem u niego z paskami na warrozę. Za kilka dni już przewiozłem je do siebie. Na szczęście początek listopada był dość ciepły, zabrałem ze swoich uli ramki z zapasami pokarmu i poddałem tym pszczółkom, przy okazji ułożyłem im gniazda. Po dwóch tygodniach jeszcze raz poddałem paski na warrozę, akurat leczenie było dość skuteczne bo nie było czerwiu pewnie ze względu na głód.
11 stycznia pojechaliśmy do nich poddać ciasto z obawy, że tego pokarmu co im daliśmy może być za mało. Temperatura była sporo na minusie, a pszczoły jednak nie siedziały w kłębach zimowych, chodziły po wszystkich ramkach. Dostały po dwa kilogramy i mam nadzieję, że do pierwszych oblotów dadzą sobie radę. Grudzień, styczeń, luty zużycie pokarmu jest dość małe - około kilograma. Koniec lutego, kiedy przyjdą cieplejsze dni, jak często bywa, to do nich zajrzymy i postanowimy co dalej.
Robert
Niezły wyczyn. Gratuluję!